Ten pierwszy raz.
To powinno być święto
Święto rodzinne. Święto małej społeczności. Święto przyjaciółek. Powinno się robić prezenty, piec słodkie ciastka, wstawiać do wazonów świeże kwiaty.
To takie moje marzenie. Marzenie o dniu, w którym mama mnie przytula. Robi mi gorącą kąpiel z płatkami róż. Zawijam się w miękki szlafrok i delektuję się gorącym kakao.
A drugiego dnia przychodzą ciocie, zaprzyjaźnione sąsiadki, najbliższe przyjaciółki. Każda z darem. Jest wśród nich wszystko. Ciastka korzenne – moje ulubione, ciasto z kwaśnymi owocami, ususzone zioła do picia, kolorowe kwiaty, pyszna sałatka, daktyle. A wszystko zrobione własnymi rękami (no, odpuszczę daktylom). Zrobione z miłością, w intencji pięknego wzrastania obdarowanej kobiety. Mnie.
Bo stałam się kobietą. Dostałam pierwszy okres. Radość. Moment przejścia. Zatem dorosłe kobiety, które mnie kochają, przyjaciółki, które już tego doświadczyły, schodzą się do mnie, gratulują. I snujemy opowieści. Te dorosłe wiodą prym. My słuchamy, chłoniemy, uczymy się. Czujemy więź z tymi dorosłymi. Ze starutką babuleńką z parteru, która ledwo się wdrapała tych kilkanaście stopni. Jesteśmy jak one, tylko trochę wcześniej. Dlatego dzielą się z nami swoją mądrością. I ta mądrość staje się mądrością kolektywną.
Brzuch trochę boli. Dostaję kielich ciepłego, słodkiego wina. Pierwszy raz. Jest czerwone jak mój okres. I przez to zestawienie, on też wydaje mi się słodki. Czyli dobry. Czuję, że jestem... nie jakaś... Czuję, że JESTEM. Wypełnia mnie radość i poczucie adekwatności.
Takie marzenie.
A tymczasem dostałam okres na zimowisku. Nikt ze mną wcześniej o tym nie rozmawiał. W latach 80. nie miałyśmy dostępu do Internetu. W telewizji nie było programów dla młodych dziewcząt. W ciemnej toalecie moje majtki wyglądały jakbym dostała rozwolnienie. Nawet się zgadzało, bo brzuch mnie bolał. Dopiero na drugi dzień się zorientowałam, że to chyba coś innego. Zdążyłam pobrudzić spodnie, spódnice, prześcieradło... I wstydziłam się. Pamiętam ten wstyd do dziś. Wstyd za swoją niewiedzę, za pobrudzenie rzeczy, za sam okres.
Dlatego rozmawiam z kobietami na kręgach o tym pierwszym razie. Ich refleksje są głównie pełne goryczy. Pojawiało się szyderstwo ze strony rodzeństwa, czasem żałosne żarciki ze strony ojca, obojętność matki. Oczywiście spotkałam i takie, które przekroczyły tę bramę ze wsparciem. Moje serce jednak jest przy tych, które wraz z pierwszą miesiączką dostawały poczucie wzgardy, odrzucenia, samotności, wstydu.
To temat rzeka. Temat, który można dotykać po wielokroć. Z czułością, delikatnością, zrozumieniem.
Marzy mi się piękne wejście w kobiecość. Czasu jednak nie cofnę. Dlatego, gdy dojrzałam na tyle, by przestać się wstydzić, by przestać narzekać na te dni, wprowadziłam zmiany. Zaczęłam celebrować ten czas. Zaczęłam o siebie dbać. Dawać sobie w te dni to, co dawały sobie onegdaj kobiety w czerwonym namiocie. Dobrą strawę i opowieści. Zakopywałam się w koc z kubkiem gorącej herbaty, ciastem i piękną książką.
I wiesz, Droga Kobieto, która miesiączkujesz i czasem narzekasz na ból, na brak komfortu, na różnego typu dyskomfort, chciałabym Ci coś powiedzieć. Powiedzieć z perspektywy Tej, Która Ma To Już Za Sobą. Czasem tęsknię za tymi dniami. Za brakiem tak wymownego, czytelnego pretekstu do tego, by otulić swoją kobiecość. By dać sobie pozwolenie, że właśnie teraz, nie za tydzień czy dwa, właśnie teraz biorę cudownie gorący prysznic, wskakuję w pidżamę, szlafrok, otulam się kocem i w poczuciu wyjątkowości zajadam się piernikami lub baklawą. I popijam herbatą, winem, kakao. Doceń to. Doceń, póki trwa. To piękny czas, uwierz Tej, Która Wie.